Lekarstwo na zbyt codzienną codzienność

23 marca 2019

Na szyi ten sam szal co na zdjęciach z poprzedniego wpisu. To samo polskie morze. Jednak czas nieco od siebie oddalony. Nie będę się kolejny raz tłumaczyć dlaczego, bo odpowiedź jest bardzo prosta. Codzienność. Obowiązki. Praca. Dom. Rodzina.

W tej codzienności, bez odpowiedniego balansu między pracą a odpoczynkiem przychodzi moment zmęczenia materiału. Mojej codzienności nie nazwałabym slow life, ale, żeby wrócić do pionu, rozpieszczamy się od czasu do czasu weekendami w stylu slow.

Uwierzysz mi, że niemal tydzień temu, wracając wieczorem do domu i mając w myślach, że czeka mnie pakowanie, miałam ochotę płakać. W złości wrzucałam do walizki ubrania, żeby mieć to jak najszybciej z głowy.  Fuknęłam na Poślubionego, kiedy spytał mnie co się dzieje, a po tym fuknięciu wybuchnęłam płaczem i litanią, że po prostu mi się nie chce.

Wystarczyło się przytulić, wziąć 5 głębokich wdechów, zaparzyć herbatę i jakoś poszło. Chyba powinno mi być trochę wstyd. Perspektywa weekendu nad morzem, a ja narzekam. Pewnie parę osób tak pomyśli. Ale jesteśmy ludźmi, słabymi w swojej naturze. Czasami na te słabości po prostu trzeba sobie pozwolić. Tak dla zdrowotności.

Ponarzekać, popłakać, pokrzyczeć. A później zobaczyć to morze, poczuć to powietrze. I już wiesz, że masz wszystko. Masz i możesz wszystko.

Patrzę na swoje Dzieci, zapatrzone w szumiące, rozkołysane morze. One zachwycone tym obrazkiem, a ja zachwycona nimi. I mogłabym tak patrzyć na nich godzinami, tak jak oni w to morze. To taki obraz, który zostanie pod moimi powiekami do końca. Podglądając ich kolejny raz sobie uświadamiam, że dzieciństwo to nie zabawki, tylko te momenty. Zbierane kamyki, gdzie co drugi jest magiczny. Patyki i muszelki. My – mama i tata, by tłumaczyć otaczający świat, żeby wysłuchać jaki ten kamień jest magiczny.

Codzienność jest taka podstępna. Wiemy, co jest ważne, a mimo to, w natłoku tygodniowych działań, ta ważność gdzieś nam umyka. Bo jeszcze to, tamto i owamto. Zgadzasz się?

Dobrze robi taki slow weekend. Dobrze dla uważności i codzienności.

Tydzień temu przypomniałam sobie jak bardzo lubię chodzić po lesie i jak bardzo tego lasu brakuje mi w mieście. Kojarzysz ten zapach? Dla mnie jest on jednoznaczny z przejściem w tryb – pomału. Właśnie tam obiecałam sobie, że w tym roku musi mnie, nas być w tym lesie więcej. Postanowienie napisane podobno lepiej działa. Z jakiś czas się z niego rozliczę. Obiecuję!

Zaraz wychodząc z tego lasu, uświadamiam sobie, jak rodzicielstwo uczy cierpliwości i jak Maksymilian, może zasnąć, od tak, w sekundę, bez względu na przeszywający wiatr i co gorsza, brak wózka. Czuję się jak w jakim rozrywkowym programie, gdzie zadaniem jest przeniesienie dziecka w dwie osoby z punktu, a do punktu b. Udaje się! Dziecko się budzi, otwiera te swoje najpiękniejsze duże czarne oczy i mówi „ceść”, a Ty zapominasz o tym mozolnym zadaniu. Tylko rodzic to potrafi zrozumieć.

Jesteśmy słabi, mamy to w naturze. Naturalnie na tę słabość sobie pozwalajmy. Ale kiedy jest Ci źle jedź nad morze. Jedź gdziekolwiek. Zrób coś inaczej. Zamień na jeden dzień swoją codzienność. Często sam, po paru oddechach poczujesz jak wiele masz. Ja tak mam.

Slow weekend to dla mnie najlepsze lekarstwo na codzienność, zbyt codzienną.

 

 

Zobacz też