Dlaczego w Sopocie? Nie mam zielonego pojęcia. Wymarzyłam sobie kobiece spotkanie, kobiecy wyjazd. Weekend z kobietami, które są dla mnie ważne i z którymi lubię spędzać czas. Z jakiej okazji? To pytanie nieistotne. Taka okazja zawsze się znajdzie, a nawet brak okazji może być właśnie tą okazją. Namieszałam? Jestem pewna, że wiesz o co mi chodzi. I tak samo zrozumiesz, że trzydzieste urodziny to nie byle co.
Nieskromnie napiszę, ale inaczej się nie da – to był genialny pomysł, a ja właśnie takiego wyjazdu potrzebowałam. Dla siebie, dla złapania równowagi, dlatego, żeby zatęsknić. Każda z nas ma swoje zajęcia, zobowiązania, dzieci, mężów i żałuję tylko, że tak trudno było znaleźć termin, który pasowałby dla każdej z nas. Mimo to, ja wciąż marzę, że w przyszłym roku pojedziemy w pierwotnym składzie!
Już samo pakowanie sprawiło mi ogromną przyjemność. Nie pamiętam kiedy ostatnio nie musiałam dzielić swojej walizki z ubraniami w rozmiarze 86 i 122, ograniczając do minimum swoje rzeczy i ubrania. Mimo tej ogromnej ilości wolnego miejsca, mimo, że mogłam „popłynąć” ze swoją garderobą, jechałam na dworzec ze sporą ilością wolnego miejsca! Macierzyństwo zmienia, ta do połowy zapakowana torba to doskonały dowód na to.
Chociaż z drugiej strony, mimo upływu lat, mimo przeróżnych doświadczeń, mimo tego macierzyństwa o którym przed chwilą wspomniałam nic się nie zmienia. Siedząc w rozpędzonym pociągu, kierującym się na północ Polski, czułam się podekscytowana i szczęśliwa jak nastolatka, przed pierwszymi wakacjami bez rodziców, w tym przypadku bez dzieci i męża. Rozmawiając o czekoladzie i zupie rybnej nawet nie wiemy kiedy, mijamy Gdańsk i wjeżdżamy do Sopotu.
Sopotu nocą, późną nocą. Poszukiwanie naszego mieszkania z lekkim dreszczykiem niepewności, salwą uśmiechów i sprawdzaniem tego co jest pod łóżkiem zapamiętam na długo. Ale udało się. Żółte drzwi, kod. Mamy to!
IDZIEMY SPAĆ!
Gdzieś już kiedyś pisałam o jednym z moich marzeń związanych ze spaniem. Spać ile tego potrzebuję. Spać tyle, aż sama się obudzę. Wiem, może wydawać Ci się to dziwne, ale to tak jak z tą walizką – nie pamiętam, kiedy ostatnio takie coś miało miejsce.
Właśnie w Sopocie przypomniałam sobie jakie to cudowne uczucie. Otworzyć oczy wtedy, kiedy one same chcą się otworzyć. Czy mogłam sobie wymyślić lepszy prezent na trzydzieste urodziny? NIE. Nic tak dobrze mi nie smakowało jak ten poranek, chociaż pysznych smaków było na tym wyjeździe wiele bardzo wiele!
Budzik nie zadzwonił, oczy się otworzyły. Potrzeba snu została zaspokojona. Przyznam się, zadzwoniłam do Mamy u której spały Dzieci, wszystko dobrze? To znaczy, że można ruszać na śniadanie. Sen smakował wybornie, a śniadanie jedzone o 12? I to śniadaniowe opóźnienie nie z powodu obowiązków, a po prostu z delektowania się czasem tu i teraz. Spokojnie wypitą herbatą, precyzyjnym nałożeniem tuszu do rzęs, niemalże rzęsa po rzęsie. Kiedy ja tak robiłam? Ten wyjazd, to taki przypominasz i doceniacz, choć czy takie słowo istnieje? Doceniłam te pomalowane perfekcyjnie rzęsy dopiero teraz, kiedy na co dzień maluję je w trzy sekundy.
Zazdroszczę Ci, jeśli mieszkasz w Sopocie. Zazdroszczę rzutu beretem do White Merlin, do tego obłędnego risotto, brownie i widoku na morze. Mogłyśmy tam siedzieć i siedzieć. Wygrzewać twarze w słońcu, którego tamtego weekendu było tak bardzo dużo. Wygrzewać i nie robić nic. Czasem coś opowiedzieć, czasem się pośmiać, a czasem po prostu siedzieć cicho i uśmiechać się, słysząc obok rodziców z dziećmi. Sasasa, tak to ujmę.
SOPOT BEZ MOLO?
Dla nas nie było takiej opcji. A to słońce słońce rozgrzewające sprawiło, że znowu się tam zasiedziałyśmy. Uwielbiasz obserwować ludzi? Ja bardzo! Miałam ucztę dla oka, bo przewinęło ich się sporo. Zawsze w takich momentach rozmyślam jak to możliwe, że mijamy tylu ludzi i nawet garstki z nich nie poznamy. Nie poznamy ich historii, kogo kochają, a kogo nienawidzą. Nie dowiemy się co przeszli, a co jeszcze przed nimi. Nic na ich temat nie wiemy, ale za to możemy dopisywać nasze własne historie. To właśnie w tych obserwacjach lubię najbardziej. Robiłaś tak kiedyś? Ja robię notorycznie. W autobusie, na przystanku czy w kolejce sklepie. Tak minęły nam dwie czy trzy godziny. Po molo sushi, a po sushi wino, a po winie miałyśmy ochotę potańczyć.
Wytańczyłam się!
ZRÓBMY TO JESZCZE RAZ!
Kolejny nieśpieszny poranek, śniadanie, tym razem o przyzwoitej porze. To wypite na nie, znaczy na to śniadanie, kakao w Cały Gaweł genialne! Pora na deser. Co teraz? Zróbmy to jeszcze raz czyli pora na White marlin.
Ile przytyłam przez te dwa krótkie dni, nie mam pojęcia, pewnie sporo. Przez te dwa dni, mimo tego nieprzyzwoitego obżarstwa, zrobiło mi się cudownie lekko. Nie koniecznie na ciele, ale w duszy i w głowie. Odpoczęłam i zatęskniła. Dobrze od czasu do czasu zatęsknić, oderwać się od codzienności. Pięknej codzienności, ale jednak codzienności. Dobrze popatrzeć na wszystko z dystansu i dobrze spełniać swoje małe, wielkie marzenia.
Jestem wdzięczna, moja kolekcja wspomnień powiększyła się o dwa piękne dni. Przez dwa dni mogłam nacieszyć moje oczy widokiem morza, który to widok tak bardzo lubię. Mogłam zasłuchać się w jego szum. Mogłam poczuć się jak nastolatka, śmiejąc się nieprzyzwoicie głośno i tańcząc do białego rana. Mogłam zapomnieć o wszystkim co muszę i zmienić spojrzenie na, przecież tego chcę.
Sopot pożegnał nas tęczą. A wiesz, że zawsze jak jestem nad morzem pokazuje mi się tęcza?
To podobno dobry znak!