Zakurzyło się to miejsce bardzo. Za to odkurzyła się moja skrzynka z wiadomościami od Was. Za każdą bardzo dziękuję! To jest magia! Bo pytasz, czy wszystko dobrze, czy wrócę tu jeszcze i co się w ogóle dzieje.
A u nas wszystko dobrze! Bardzo dobrze.
Nadal zatrzymuję naszą codzienność w kadrach. Dostrzegam małe, wielkie rzeczy. Cieszę się z każdego nowego listka, roślinki, która już dawno powinna nie żyć. Delektuję się czasem z Poślubionym i Dziećmi. Wspominam z radością nasze górskie wakacje.
Zamykam oczy by nie widzieć bałaganu, który jakoś sam tak błyskawicznie się robi. Szybko wyciągam ubrania z szafy by nie widzieć tego, jaki w tej szafie jest chaos. Rozpisuję w kalendarzu nie kończącą się listę rzeczy do zrobienia na dzisiaj, a w konsekwencji za miesiąc. Naiwnie wierzę, że z godziny da się zrobić ich co najmniej kilka.
Staram się sprawiedliwie rozdzielać czas pomiędzy etatem pielęgniarki, domem, Poślubionym, Mają, Maksiem i moim Happy Factory. To ostatnie, moje spełniane marzenie, które się dzieje, a ja wciąż w to nie wierzę. W ten weekend, który dopiero co za nami, leżąc na kanapie i popijając herbatę zaczęłam rozmyślać jak to ugryźć. Bo przecież, i uwierz dopiero wczoraj zdałam sobie z tego sprawę, to moje marzenie nie spełniło by się gdyby nie to miejsce. A z drugiej strony, tego mi naprawdę brakuje.
Nigdy nie planowałam wpisów, nie zastanawiałam się o czym pisać. Pisałam tak po prostu. Bez przygotowania. I wiem, że wystarczy usiąść i spędzić tutaj godzinę lub dwie, dzieląc się naszą codziennością. Zamiast odcinka The Crown, postukać w klawiaturę i cieszyć się tym dźwiękiem, który tak lubię. Tak, jak lubię pokazywać Wam, jakie nowości są w naszym domu, jakie pyszne były wczorajsze wegańskie burgery z buraka lub jak jesiennie zrobiło się już na naszym balkonie.
Zaufacie mi na nowo?